sobota, 1 października 2011

23. Phoebe

Nie mam pojęcia jak dotarłam do pokoju i jak udało mi się przebrnąć przez rozmowę z ojcem. Był wściekły, że znowu się pogarsza moje zachowanie, ale ja wiedziałam że po prostu się o mnie martwił, co nie było dziwne; nie było mnie przecież w domu 2 dni! W końcu wytłumaczyłam mu że miałam drobny wypadek i że nic mi się nie stało. Nie wiem, czy uwierzył. W każdym razie mogłam pójść do pokoju i rzucić się na łóżko. Myślałam że od razu zasnę, lecz moją głowę zaprzątał potok myśli, w tym ta nie dająca mi spokoju od rana - mam tylko 48 godzin życia! W końcu, po długich rozmyśleniach, zasnęłam.
Gdy obudziłam się następnego dnia, na początku nie mogłam sobie przypomnieć gdzie jestem. Zabawne; nie było mnie w domu zaledwie jedną noc a już się odzwyczaiłam od turkusowych ścian mojego pokoju. Postanowiłam od razu wykonać 3 punkt zadań - odmówienie przemytu narkotyków. Wiedziałam że to nie będzie łatwe. Zerwałam się z łóżka, szybko doprowadziłam się do porządku i zeszłam na dół. Już miałam otwierać drzwi i nagle...
- Phoebe!
No nie! Westchnęłam i odwróciłam się na pięcie. Zupełnie zapomniałam o tacie!
- Słucham? - zapytałam z założonymi rękoma. Ojciec był już czerwony na twarzy.
- To ja o to pytam! Mów, gdzie znowu się wybierasz!
- Oj tato... - jęknęłam.
- Co tato? Co tato?! Zostajesz w domu! Znowu znikniesz na dwa dni! Co ja mówię, na jakie dwa dni! Teraz zaszalejesz i może na tydzień? - krzyczał. Dawno nie widziałam go w takim stanie.
- Tato, posłuchaj mnie - wtrąciłam, choć nawet nie wiem po co, bo jak umilkł to w ogóle nie wiedziałam co mu powiedzieć. - Tato... To jest za trudne do zrozumienia... Nawet jakbym potrafiła, to bym i tak nie mogła ci tego wytłumaczyć. Po prostu zrozum że muszę zrobić coś ważnego i mnie wypuść.
Nie czekając na jego odpowiedź wybiegłam z domu, zostawiając ojca z kamienną twarzą. Biegłam do szkoły najszybciej jak potrafiłam. Nagle usłyszałam głos za sobą. Cholera, znowu ktoś mnie zatrzymuje. Odwróciłam się i już miałam walnąć tekstem "nie mam teraz czasu!".  Jednak zaniemówiłam. Przede mną, twarzą w twarz stał Clay.
- Podrzucić cię? - zapytał. Za jego plecami stał jego niesamowicie czarny kabriolet.
Miałam wielką chęć mu odmówić i uciec jak najdalej od niego. Po tym, co powiedział. Ale w ostatniej chwili uświadomiłam sobie że czekają mnie jeszcze zadania, a Clay, czy tego chcę czy nie, ma mi w nich pomóc.
- Tak... Dzięki - odparłam i odwróciłam głowę. Nie mogłam już wytrzymać jego wzroku, nie mogłam patrzeć na te piękne, niebieskie oczy. Zbierało mi się na płacz, kiedy tak myślałam, więc szybko wsiadłam do samochodu Claya.
Usiadł na miejscu kierowcy i odpalił samochód. Jechaliśmy, a wnętrze samochodu wypełniała cisza, przerywana tylko odgłosem silnika. Gdy dotarliśmy pod szkołę, złapałam się na tym że nie chcę wysiadać z samochodu, nie chcę go opuścić! Siedziałam jak sparaliżowana, wpatrując się w przednią szybę.
- Clay... - odezwałam się w końcu. Poczułam jego spojrzenie. Już miałam coś powiedzieć, ale z prawego oka popłynęła łza. Wysiadłam szybko z samochodu i pobiegłam do szkoły, po drodze ocierając łzy z policzków. Nie wiedziałam, czy Clay za mną biegnie, czy w ogóle wysiadł z samochodu, ale wiedziałam tylko jedno. Nie chciałam, żeby zobaczył moje łzy. W tym momencie uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go brakuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz