sobota, 17 września 2011

22. Clay

Kurde...
Wyszedłem przed posiadłość Elizabeth z mętlikiem w głowie. Tego dnia nie było słonecznie; słońce schowało się za gęstą warstwą szarych chmur. Nie wiedziałem co zrobić. Wskoczyłem na pobliskie drzewo.Teraz byłem na wysokości dachu domu Elizabeth. Usiadłem na niezbyt wygodnej gałęzi i oparłem głowę na korze drzewa, czując na twarzy zimny podmuch wiatru. Zamknąłem oczy. "Kurde..." powtórzyłem w myślach. I co teraz? Phoebe nie chce mnie znać, zresztą nie dziwię jej się. Kiedy zacząłem się zastanawiać jak w końcu mógłbym z nią porozmawiać i wszystko wytłumaczyć, nagle uświadomiłem sobie jedną rzecz.
Wstałem z gałęzi i stałem na niej jak sparaliżowany. W głowie miałem pustkę. No tak.To proste. Przecież lepiej się stało. Jestem Aniołem. A ona człowiekiem. I nie bez powodu wszyscy mnie ostrzegali przed związkami z ludźmi. Znałem paru takich, co na to poszli. Już nigdy ich nie zobaczyłem. Zapomniałem, po co zeszedłem na ziemię, skupiając się tylko na niej. Na Phoebe.
- Złaź na ziemię, chłoptasiu - z myśli wyrwał mnie głos Elizabeth. Spojrzałem w dół. Tym razem ubrała się w miarę normalnie; pierwszy raz założyła luźną koszulkę i jeansy. Oczywiście nie zapomniała o modnych dodatkach.
Zeskoczyłem z drzewa lądując tuż przed srebrnym volkswagenem. Spojrzałem na Elizabeth.
- A więc?
- A więc co? - popatrzyła na mnie ostro. Za jej plecami zobaczyłem Phoebe. Nie patrzyła się w moją stronę, odwracała wzrok. Zauważyłem, że Yoshiyo dość często na nią patrzy. - Odwozisz Phoebe do jej domu. Yoshiyo u niej zostanie, później sam zdecyduje, co ze sobą zrobi.
- A ty? Jest tylko jeden samochód. A przecież nie jedziesz z nami.
- Czy myślisz że potrzebuję samochodu żeby się przemieścić? - zapytała drwiącym tonem i po chwili zniknęła w cytrynowym obłoku zostawiając mnie z Phoebe i Japończykiem w ciszy i napiętej atmosferze. Po kilku sekundach skinąłem głową na samochód i usiadłem za kierownicą. Czekałem. W końcu i Phoebe, i Yoshiyo usiedli na tylnych siedzeniach. Powstrzymałem się od głębokiego westchnięcia i przekręciłem kluczyk w stacyjce.

21. Phoebe

- Ani trochę nie obchodzi mnie to co tu robisz, ani czego chcesz. - powiedziałam mu prosto w twarz.
- Phoebe, daj mi wytłumaczyć. - Clay wyglądał jakby szczerze chciał przeprosić. - Ja...
- Daj spokój. Masz rację, nic między nami nie było. Ani ja ciebie, ani ty mnie nie obchodzisz. - przerwałam mu.
- To o to ci chodziło ! Powiedziałem to, bo... - Clay nagle zamilkł.
- Bo to prawda ! - krzyknęłam. - Daj spokój... - zamknęłam mu drzwi przed nosem.
- Phoebe ! - krzyknął jeszcze za mną.
Obróciłam się na pięcie i usiadłam na łóżku. Po jakimś czasie usłyszałam, że odchodzi. Pomyślałam chwilę, po czym wstałam i wyszłam z pokoju. Na korytarzu spotkałam Elizabeth.
- Pakuj się... - powiedziała krótko i poszła dalej.
- Co ?
- Zostały ci dwa dni na wykonanie wszystkich misji.
- Co ?!
- Lepiej zacznij już dzisiaj.
- Dwa dni ?!- To nie mogło się dziać na prawdę. Właśnie usłyszałam wyrok śmierci. Zostały mi dwa dni życia. Uda mi się jeśli... zdarzy się jakiś cud ! - Czemu nikt mi nie mówił, że zostało tak mało czasu ?!
- Właśnie przed chwilą to powiedziałam. No... raz raz.
Odwróciłam się wściekła i poszłam do pokoju Yoshiyo.
- Zbieraj się. Wracamy do pracy.
- Co się stało, Phoebe ? - Yoshiyo wydawał się zaskoczony.
- No w sumie to nic, oprócz tego, że zostały mi dwa dni, życia, a Clay uważa, że coś do niego czułam
- A nie czułaś?
- Nie, nigdy.

piątek, 9 września 2011

20. Clay

Zmieszałem się. Co jej się stało? Wiem, że była zmęczona, pewnie nie wiedziała co zrobić po moim naskoku na Yoshiyo... Nie wiem jak i skąd, ale wiedziałem że jednak nie zareagowałaby w ten sposób. Spojrzałem podejrzliwie na Elizabeth i ujrzałem na jej twarzy chytry uśmiech. Powstrzymałem się od kolejnego zresztą wybuchu złości, który - jak sobie uświadomiłem przed chwilą - zdarza mi się ostatnio za często. Odetchnąłem głęboko i usiadłem naprzeciwko Elizabeth.
- Co jej nagadałaś? - zdecydowałem się na stanowczy ton, choć nie byłem do końca pewny, czy on ją przełamie do powiedzenia w końcu prawdy. Nigdy nie byłem do końca pewny.
- Ja? - zdziwiła się - Niby czemu ja miałam cokolwiek jej mówić? Lub przynajmniej na n i ą?
Zapadło milczenie, w którym szukałem słów, które pomogłyby mi w rozmowie. Lecz to ona pierwsza przerwała ciszę.
- Clay... widzę przecież napięcie między wami. Nikt mnie nie przekona co do waszych kłamstw które we mnie próbujecie wcisnąć - mówiła szybko i bez zająknięcia - Czemu aż tak bardzo wam zależy, aby to ukryć przede mną?
- Słucham? - spojrzałem na nią twardo. Taak, nie ma to jak pójść do Elizabeth z tajemnicą przez którą można pójść do Czarnego Wymiaru...
-  Posłuchaj - zaczęła łagodnie, kładąc dłoń na mojej - Pamiętasz? Zawsze trzymaliśmy się razem - już otwierałem usta aby zaprzeczyć, lecz nie zdążyłem przed potokiem kolejnych słów Elizabeth, więc ograniczyłem się do powątpiewającego uśmiechu - I nigdy nie zdradziłam, że schodziłeś na ziemię bez pozwolenia...
-  Raz - wtrąciłem szybko - kiedy prosiłaś mnie, abym przyjrzał się Marcusowi...
- Dawno, Clay. I nie drążmy tego tematu -  w jej oczach pojawiło się na chwilę coś, czego nie mogłem opisać. Widziałem to już kiedyś. Zawsze tak reagowała na wspomnienie o Marcusie. O mężczyźnie, którego kochała przed  śmiercią, lecz nie miałem pojęcia, czy po niej również.-  Próbuję ci wytłumaczyć, że na mnie możesz zawsze liczyć.
- Nic mi nie musisz tłumaczyć. Wiem dobrze, co o tobie sądzić.
Wstałem i poszedłem do drzwi. Zatrzymałem się przy progu, słysząc głos Elizabeth.
- Ucieczka przed niczym cię nie uchroni, Clay. Nawet tą przed rozmową. Ty zawsze uciekasz, Clay.
Stałem tak przez ułamek sekundy. W końcu wyszedłem na korytarz i skierowałem się do pokoju Phoebe. Jak ostatnim razem, zatrzymałem się przed drzwiami. Podniosłem rękę, by zapukać. Wstrzymałem się. Opuściłem rękę i znów podniosłem. Zdenerwowałem się na samego siebie. Wciąż się waham, nie potrafię podjąć żadnej decyzji. W moich uszach zabrzmiało słowo "uciekasz". Zdecydowałem i już miałem zapukać, gdy drzwi otworzyły się. Stała w nich Phoebe.

19. Phoebe

Wróciłam do swojego pokoju w lepszym stanie. Znowu, ta okropna biel, uderzyła mnie w oczy. Opadłam na łóżko i prawie w tym samym czasie zasnęłam. Prawdopodobnie ze zmęczenia.

Otworzyłam oczy. Było jasno i słonecznie. Głowa już tak bardzo mnie nie bolała, ale miałam zupełnie zaschnięte usta. Musiałam się czegoś napić. Nie wiedziałam co robić. Kuchnia była pusta, to odpada. Nie wiedziałam gdzie jest pokój Elizabeth i w najmniejszym stopniu nie interesowało mnie gdzie jest i co robi teraz Clay. Czy Yoshiyo może teraz mi pomóc ? Wątpię. Odetchnęłam głęboko. Wstałam i przejrzałam się w lustrze. Od razu pożałowałam. Moje oczy były spuchnięte i szkliste, włosy potargane a cerę miałam tak bardzo bladą, że prawie przezroczystą. Wyszłam do holu. Tam spotkałam Elizabeth.
- Dzień dobry, wiewiórko. Jak się spało ? - Od razu przywitała mnie tym przemiłym głosem.
- No cóż, nawet dobrze. - Nie ukrywałam niechęci do niej. - Mogłabym się czegoś napić ?
- Oczywiście. Wina ? - Spytała, znając odpowiedź.
- Wolałabym wodę. Jeśli można.
- Tak, tak. Chodź za mną.
Poszłyśmy do kuchni. Elizabeth sięgnęła do lodówki i wyjęła z niej butelkę wody. Ale przecież, kiedy ja szukałam... Nieważne, teraz już chyba mało co może mnie zdziwić. Wypiłam dwie szklanki pysznej, chłodzącej wody i nalałam sobie trzecią. Elizabeth siadła naprzeciwko mnie przy stoliku. Położyła na nim również talerz tostów z nutellą. Bardzo je lubiłam.
- To jak, wiewiórko ? Jak tam z tobą i Clayem ? - Na jej twarzy pojawił się chytry uśmiech. nie spodobało mi się to.
- Nie wiem, o czym mówisz. Nic między nami nie ma i dobrze o tym wiesz.
- No właśnie myślę inaczej, ale... jak tam chcesz.
Zapadła cisza z której byłam zadowolona. Mogłam jeść spokojnie tosty.
- Szczęście chyba się ciebie nie trzyma, no nie? Mam wrażenie, że nie wykonasz tych zadań. Chociaż, oczywiście, trzymam kciuki. To jednak bardzo trudne, musisz się postarać. Jesteś inteligentna i sprytna, po co marnować szansę poprzez zakochiwaniu się w jednym z n a s. Może mi wytłumaczysz ?
Już miałam jej odpowiedzieć, gdy do kuchni wszedł Clay. Uśmiechnął się fałszywie i otworzył usta chcąc coś powiedzieć. wtedy wzięłam talerz tostów, wstałam i wyszłam.