piątek, 9 września 2011

20. Clay

Zmieszałem się. Co jej się stało? Wiem, że była zmęczona, pewnie nie wiedziała co zrobić po moim naskoku na Yoshiyo... Nie wiem jak i skąd, ale wiedziałem że jednak nie zareagowałaby w ten sposób. Spojrzałem podejrzliwie na Elizabeth i ujrzałem na jej twarzy chytry uśmiech. Powstrzymałem się od kolejnego zresztą wybuchu złości, który - jak sobie uświadomiłem przed chwilą - zdarza mi się ostatnio za często. Odetchnąłem głęboko i usiadłem naprzeciwko Elizabeth.
- Co jej nagadałaś? - zdecydowałem się na stanowczy ton, choć nie byłem do końca pewny, czy on ją przełamie do powiedzenia w końcu prawdy. Nigdy nie byłem do końca pewny.
- Ja? - zdziwiła się - Niby czemu ja miałam cokolwiek jej mówić? Lub przynajmniej na n i ą?
Zapadło milczenie, w którym szukałem słów, które pomogłyby mi w rozmowie. Lecz to ona pierwsza przerwała ciszę.
- Clay... widzę przecież napięcie między wami. Nikt mnie nie przekona co do waszych kłamstw które we mnie próbujecie wcisnąć - mówiła szybko i bez zająknięcia - Czemu aż tak bardzo wam zależy, aby to ukryć przede mną?
- Słucham? - spojrzałem na nią twardo. Taak, nie ma to jak pójść do Elizabeth z tajemnicą przez którą można pójść do Czarnego Wymiaru...
-  Posłuchaj - zaczęła łagodnie, kładąc dłoń na mojej - Pamiętasz? Zawsze trzymaliśmy się razem - już otwierałem usta aby zaprzeczyć, lecz nie zdążyłem przed potokiem kolejnych słów Elizabeth, więc ograniczyłem się do powątpiewającego uśmiechu - I nigdy nie zdradziłam, że schodziłeś na ziemię bez pozwolenia...
-  Raz - wtrąciłem szybko - kiedy prosiłaś mnie, abym przyjrzał się Marcusowi...
- Dawno, Clay. I nie drążmy tego tematu -  w jej oczach pojawiło się na chwilę coś, czego nie mogłem opisać. Widziałem to już kiedyś. Zawsze tak reagowała na wspomnienie o Marcusie. O mężczyźnie, którego kochała przed  śmiercią, lecz nie miałem pojęcia, czy po niej również.-  Próbuję ci wytłumaczyć, że na mnie możesz zawsze liczyć.
- Nic mi nie musisz tłumaczyć. Wiem dobrze, co o tobie sądzić.
Wstałem i poszedłem do drzwi. Zatrzymałem się przy progu, słysząc głos Elizabeth.
- Ucieczka przed niczym cię nie uchroni, Clay. Nawet tą przed rozmową. Ty zawsze uciekasz, Clay.
Stałem tak przez ułamek sekundy. W końcu wyszedłem na korytarz i skierowałem się do pokoju Phoebe. Jak ostatnim razem, zatrzymałem się przed drzwiami. Podniosłem rękę, by zapukać. Wstrzymałem się. Opuściłem rękę i znów podniosłem. Zdenerwowałem się na samego siebie. Wciąż się waham, nie potrafię podjąć żadnej decyzji. W moich uszach zabrzmiało słowo "uciekasz". Zdecydowałem i już miałem zapukać, gdy drzwi otworzyły się. Stała w nich Phoebe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz